Kajsa Ingemarsson: Żółte cytrynki
Notka o autorce (z okładki): Kajsa Ingemarsson (ur.1965), poczytna pisarka szwedzka o niezwykle ciekawym życiorysie. Zajmowała się tłumaczeniami, aktorstwem i pisaniem scenariuszy. Pracowała dla radia i telewizji, ale także dla kontrwywiadu.
Nazwa serii "Książki do czytania", w której ukazały się "Żółte cytrynki" doskonale odzwierciedla klimat powieści. To książka do złapania oddechu w deszczowe popołudnie. Książka, przy której czas mija szybko, która nie skupia się na drobiazgowości charakterów bohaterów. Ot, takie zwyczajne życie codzienne w Szwecji. Z kłopotami, miłosnymi rozterkami, sąsiadami i znajomymi.
Po stracie posady w prestiżowej restauracji, Agnes nie za bardzo wie, co ze sobą począć. Jakby tego było mało, na dodatek opuszcza ją narzeczony. Dziewczyna jednakże nie poddaje się tak łatwo. Po odwiedzeniu rodziny na przedmieściach Sztokholmu i spędzeniu chwil na rozpamiętywaniu przeszłości, postanawia wziąć się w garść. Dawny znajomy otwiera restaurację. Agnes zatrudnia się w niej jako kelnerka. Wydaje się, że dobrej passy Agnes nic już teraz nie przerwie...
Kasja Ingemarsson opisuje świat zwykłych ludzi. W "Żółtych cytrynkach" brak blichtru, wielkich pieniędzy, a nawet wielkich namiętności. Bohaterowie przyjaźnią się, kochają, plotkują...tak zwyczajnie, jak niejeden z nas. W opowieść jest także włączona mała intryga, zręcznie opisana i wpleciona w treść.
W książce brakowało mi bardziej rozbudowanego języka, większego wglądu w bohaterów, trochę raziła mnie prostota stylu Ingemarsson. Nie do końca mi takie powieści odpowiadają. Być może wolałabym trochę więcej wątków, zawiłych sytuacji, może więcej niedomówień.
Powieść utwierdza w przekonaniu, że rodzina i przyjaciele to najważniejsze rzeczy na świecie. Jeśli dobrze układa nam się życie rodzinne, mamy wypróbowanych znajomych- życie, pomimo wielu niedogodności, zawsze znajduje nam właściwe rozwiązania. I takie, moim zdaniem, jest przesłanie "Żółtych cytrynek".
(Egzemplarz recenzencki, otrzymany dzięki uprzejmości Wydawnictwa słowo/obraz terytoria)
Kajsa Ingemarsson, Żółte cytrynki, Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2009, ss. 304
4 komentarze:
O, mam tę książkę. Co prawda obecnie wyjechała na gościnne występy, ale jak wróci - przeczytam. Na pierwszy rzut oka wydawała mi się bardzo nijaka (dostałam ją jako rekompensatę za pewne opóźnienia w pewnym konkursie)więc odłożyłam. po Twoim opisie, widzę, ze nie jest tak źle ;-)
Zwracam duża uwagę na okładki i tytuły. Tutaj dwa razy jestem na "nie" na starcie. Jakoś nie moje klimaty. Doceniam u Ciebie to, że mimo iż to egzemplarz darmowy-recenzencki potrafisz szczerze napisać o plusach i minusach tej książki. Nie każdy tak potrafi. Brawo :)
Książkę czytałam w zeszłym roku. Nie wiele z niej pamiętam. Ale jedno jest pewne w podsumowaniu rocznym wystąpiło w roli rozczarowania:)
@Agnesto: Pomimo kilku minusów myślę, że powieść może się podobać, jeśli szukamy literatury tzw. lekkiej. Dla mnie styl jest za mało rozbudowany, właśnie trochę za prosty.
@Virginia: Dziękuję:) Staram się nie pisać tylko zachwytów, bo to nie byłoby zgodne z moim sumieniem:). A na blogu postawiłam na uczciwość w recenzjach.
@papryczka: Widzę, że masz zbliżone odczucia. "Żółte cytrynki" są książką "na chwilę", na oderwanie się od problemów, choć od problemów powieść wolna nie jest. Ale posiada kilka humorystycznych i powiedziałabym optymistycznych wątków, choćby sprawa recenzowania restauracji w czasopiśmie:)
Prześlij komentarz